Szukaj
Close this search box.

Pamiętam, jak spory czas temu dostałam z dzieckiem skierowanie do szpitala. Przyznam, że nie interesowałam się wcześniej zasadami takiego pobytu i przestraszyłam się, że będę musiała Młodą tam zostawić.

Wróciłam dosłownie na chwilę do domu. Spakowałam pieluchy, chusteczki i śpiochy. W międzyczasie mąż znalazł przepisy mówiące o tym, że karmiąca matka jak najbardziej może w szpitalu przebywać i nawet nie płaci. Super! Nie pakowałam siebie, mając nadzieję, że córka po badaniu nie będzie musiała zostawać na oddziale. Rzeczywistość okazała się nieco bardziej brutalna. Zapasowe gacie dowoziła mi rodzina.

Czy ona mnie tam potrzebowała? Po każdym kłuciu, odsysaniu wydzieliny z nosa, podłączona do pompy, wieczorem, gdy potrzebowała sobie popłakać…

Czy poradziłaby sobie beze mnie? Z pewnością. Tylko co z tego? Czy takie doświadczenie by ją zmieniło? Jaka byłaby dziś?

Stop separacji… Choć czasem trzeba

Ja wiem, że nie zawsze się da. Moje dzieciaki po porodzie były zabierane na pół godziny. W szczegóły wdawać się nie będę, ale to było konieczne. Leżałam na sali poporodowej, jedząc, maksymalnie głodna, najgorsze ziemniaki w swoim życiu i myślałam, kiedy Młoda wróci.

Jeszcze gorzej jest z wcześniakami i dziećmi “z problemami”. Wrócę chwilę do mojej wizyty z Młodą w szpitalu – mieliśmy szczęście. Młody i zdolny lekarz postawił wcale nieoczywistą, jak potem wyczytałam, diagnozę. Jakiś czas i antybiotyk później Młoda wróciła do siebie. A groziło jej poważniejsze leczenie, gdzie już nie mogłabym jej towarzyszyć.

Mam znajomych, którzy dojeżdżali do swoich wcześniaczków, którzy czasem nie widzieli ich jakiś czas, bo właśnie panowała epidemia grypy. Żadne stop separacji tu nie zadziała, bo są ciężkie sytuacje, gdy rozłąka jest koniecznością. Jak długa rozłąka?

6 tygodni? Ile?

Nie zrozumcie mnie źle. Nie zaprzeczam pandemii. Noszę maskę w miejscach publicznych, teraz, gdy zachorowań znów jest więcej, unikam dużych skupisk ludzi. Nie odmawiam już sobie życia towarzyskiego, ale przecież nic się nie stanie, jeśli nie pojadę na pobliski festyn albo inną imprezę.

Rozumiem zagrożenie i rozumiem również obostrzenia szpitalne. Tylko, do jasnej cholery, bądźmy ludźmi! Dlaczego szpital nie potrafi zrozumieć, że niedopuszczanie matki do jej dziecka przez 6 TYGODNI jest tak bardzo złe? Przecież to są tortury! Tortury zarówno dla niej, jak i dla niego!

Tak, zagotowało się we mnie, gdy przeczytałam historię matki maluszka urodzonego w 28 tygodniu ciąży, który nie widział swojej mamy przez 6 tygodni. Zagotowało się, bo wiem, jak niestabilny jest stan takiego dziecka. Jak wiele może się nagle zmienić. W każdej chwili. I nawet rozumiem ograniczenie odwiedzin na przykład do godziny, dwóch tygodniowo. Czasem tyle musi wystarczyć.

To, co dzieje się w Łodzi jest niedopuszczalne i nieludzkie.” – pisze u siebie “Panidoktor”, a ja się pod tym podpisuję rękami i nogami. I pytam się tylko, kto tu upadł pierwszy na głowę? Kto nakazał takie rozwiązanie? Dyrekcja szpitala? Personel z wygodnictwa?

Nigdy nie było łatwo być rodzicem wcześniaka. Teraz…

Nie jestem sobie w stanie wyobrazić tego, co czuje ta matka. Wielokrotnie potrafiłam wczuć się w czyjąś trudną sytuację, poczuć choć namiastkę tego, co czuł ktoś inny, ale tu mój mózg wypiera takie emocje. Wiem, że bycie rodzicem wcześniaka albo noworodka z problemami zawsze było trudne. Od zawsze było naznaczone codziennymi dojazdami, ściąganiem pokarmu w domu, litrami łez, telefonami, gdy stan się pogarszał, godzinami na szpitalnym korytarzu…

Szpital w Łodzi (czy tylko on?) zadbał o to, by jeszcze bardziej takie życie utrudnić. Stop separacji? Oj tam!

Pamiętam historię matki, która leżąc jeszcze na położniczym, wstała, by zobaczyć, co z jej dzieckiem, walczącym o siebie na innym oddziale. Weszła cicho, tak cicho, żeby pielęgniarka nie słyszała. Pielęgniarka jednak wiedziała, że matka jest w pobliżu, bo… dziecku automatycznie ustabilizowało się tętno.

Czy to jest norma – tego nie wiem. Wiem jednak, że bliskość rodzica jest potrzebna noworodkowi prawie tak samo jak karmienie i przewijanie. Sam brak bliskości może sprawić, że stan zdrowia się pogorszy. I choć wierzę, że personel na takim oddziale stara się choć namiastkę takiej bliskości noworodkowi dać, to nie wystarcza.

Nie wierzę, że się nie da

Nie wierzę, że nie da się tych wizyt zapewnić. Przecież lekarze też wychodzą z pracy, spotykają się z ludźmi, są potencjalnymi nosicielami wirusa. “Oni potrafią się zabezpieczyć”? Błagam! Zdaję sobie sprawę, że sześć lat studiów sprawia, że lekarz naprawdę wie więcej, niż ja, sprawdzająca Google w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, dlaczego boli mnie głowa. Nie wierzę jednak, że posiada tajemną moc zabezpieczenia dziecka przed wirusem, której nie posiądę ja. Poinstruowana, rzecz jasna.

Oni muszą tam być, matka… Matka nie musi? Jest dziecku niepotrzebna? Właściwie to dziecko jakoś sie bez niej obejdzie?

No kurczę blade, nie!

Stop separacji. Stop nieludzkim przepisom. Dbajmy o siebie, by nie zachorować, ale również, a właściwie przede wszystkim, po prostu dbajmy o “siebie”. O drugiego człowieka obok. Zamiast o sztywne durne przepisy.

Podziel się tym wpisem!

Facebook
Twitter
LinkedIn

O mnie

Karolina Jurkowska

Maniaczka słodyczy różnych. Zwłaszcza tych niepopularnych, których nie dostaniemy przy każdej sklepowej kasie. Lubię lato i swojego męża, nie lubię zimy i jak ktoś krzyczy i nie jestem to ja. Matka, pedagog specjalny, zainteresowana społeczeństwem, książką i byciem chudą. Nie mylić z ćwiczeniami.

Archiwum

 

Instagram

Zapraszam do dyskusji