Szukaj
Close this search box.

Sprawa śmierdziała mi od razu. Bo oto na sam początek weekendu media podały nam kolejną straszną i mrożącą krew w żyłach historię. Czytałam więc, jak to rodzice z Białogardu narazili życie swojego dziecka, odmawiając jakichkolwiek zabiegów medycznych i uciekając ze szpitala.

Zabrzmiało poważnie, więc jak wszelkie wiadomości czytam raczej pobieżnie, chcąc mieć raczej względne pojęcie o dotyczących mnie sprawach, w tą starałam się raczej wczytać. Szybko jednak zostałam zalana mnóstwem sprzecznych informacji, bo przecież po co pisać cokolwiek dopiero, gdy o sprawie można napisać coś w miarę pewnego?

No i tak czytam, że dziecko zostało urodzone w 36 tygodniu. Niby prawie donoszony wcześniak, no ale jednak wcześniak. W końcu tygodnie ciąży nie są liczone bez powodu. Dalej rzuca mi się w oczy informacja, że rodzice odmówili naświetlania w inkubatorze. No, to srogo. Przyznam, że stanęli mi przed oczami rodzice, którzy w imię swoich przekonań odmówili dziecku przetaczania krwi. Lekarzem nie jestem, położną również nie, ale coś mi się kołacze, że te inkubatory to jednak nie bez powodu i traktowanie ich jak narzędzi szatana jest raczej słabe. No nic, czytam dalej, może dowiem się czegoś więcej.

I zaczęłam się zastanawiać

Dalsze braki zgody od rodziców również wypisane były tonem pełnym oburzenia i to dało mi do myślenia. Bo oto rodzice nie podpisali zgody na dokarmianie dziecka w “razie czego”. Tej samej zgody, której nie podpisują setki innych rodziców, gdyż po złożeniu takiego podpisu mają bardzo często po karmieniu naturalnym. Wiele położnych w tym momencie, gdy tylko dziecko zakwili albo są drobne problemy, zamiast pomóc, leci z butlą. Nie wymyślam, jeśli ktoś uważa że to bujda, proszę pytać się młodych matek. Takie są niestety polskie realia, mimo że teoria zakłada maksymalną pomoc w karmieniu naturalnym. Sama zresztą nie pamiętam czy taką zgodę podpisałam – jeśli tak, to tylko dlatego że mój szpital jest akurat znany z pomocy w karmieniu naturalnym.

Rodzice nie chcieli również zgodzić się na szczepienie w pierwszej dobie. Tyle że nie musieli. To znaczy, mam ogromną nadzieję, że chcieli zrobić tak jak wielu innych rodziców, czyli zaszczepić kilka dni później, zamiast migać się od ochrony przed WZW B. Bo do takiego odroczenia mieli absolutne prawo. To również żadna podstawa do ograniczania praw rodzicielskich (KLIK! Pamiętasz co pisałam o szczepieniach?). Zwłaszcza jeśli dziecko było jednak wcześniakiem, te szczególnie zaleca się szczepić później.

A już w ogóle cegiełkę dołożył brak zgody na wykąpanie dziecka po porodzie. Ręce mi opadły do pięt. W czasach, gdy trąbi się o naturalnej ochronie skóry noworodka i WHO zaleca myć jak najpóźniej, a najlepiej już w domu, personel wciąż babra się w PRL-u i poucza rodziców, że niemycie skraca życie. Jak sobie pomyślę, że moje dziecko zostało umyte w trzeciej dobie życia… Skandal. Kto za to odpowie?

Co budzi moje wątpliwości?

Nie wypowiem się na temat zabiegu Credego i suplementowaniu witaminy K. Opinie są różne i z tego co widzę, coraz częściej personel medyczny o jednym i drugim wypowiada się negatywnie. Ja zaś nie wypowiem się wcale. Wątpliwości, jak pisałam, wzbudziła niechęć rodziców do naświetlania. Tyle że, jak twierdzą rodzice, dziecko urodziło się w 37 tygodniu ciąży, a więc nie było już wcześniakiem. Wersja rodziców zresztą bardzo różni się od wersji medialnych – każdej z nich, bo słyszałam już kilka. Jedną z zabraniem przez rodziców karty szczepień, inne sporo łagodniejsze.

Bawi mnie też często podnoszony argument – skoro rodziła w szpitalu, miała obowiązek się zgodzić na szpitalne warunki. Guzik prawda! Na żadne warunki godzić się nie musiała, a personel jej brak zgody miał obowiązek uszanować. Tym bardziej nie miała obowiązku się godzić, że Białogard to nie Warszawa i nie ma tu raczej kilku szpitali do wyboru. Miała prawo do rodzenia i opieki na swoich warunkach, o ile nie groziły one w żaden sposób dziecku. Czy groziły?

I tu niespodzianka: na dzień dzisiejszy nie mam pojęcia. Nie stanę murem za rodzicami, bo nie wiem czy rzeczywiście w pościgu za byciem eko i alternatywnymi nie poszli oni jednak nieco za daleko. Nie stanę tym bardziej murem za personelem medycznym. A to dlatego, że w doniesienia medialne każdej ze stron ciężko mi wierzyć. Zwłaszcza że w tej sprawie już pierwsze pisane były takim tonem, że kto dzieci nie ma albo dawno nie rodził, był zupełnie skołowany w kwestii tego, co rzeczywiście rodzicom wolno.

Być może jutro usłyszymy, że prawda wyglądała jeszcze inaczej. Trudno mi ocenić czy to chamska nagonka medialnych hien na matkę, która przecież inaczej powinna przeżywać pierwsze chwile z dzieckiem czy też rodzice, a zwłaszcza dziecko, potrzebuje pomocy. Jedyny wniosek, który dla mnie z tego wszystkiego płynie, to tradycyjnie już chyba: nie ufać bezkrytycznie w to, co napisano.


Chcesz więcej? Zapraszam do śledzenia fanpage’a, instagrama i bloglovin‘ 😉

Podziel się tym wpisem!

Facebook
Twitter
LinkedIn

O mnie

Karolina Jurkowska

Maniaczka słodyczy różnych. Zwłaszcza tych niepopularnych, których nie dostaniemy przy każdej sklepowej kasie. Lubię lato i swojego męża, nie lubię zimy i jak ktoś krzyczy i nie jestem to ja. Matka, pedagog specjalny, zainteresowana społeczeństwem, książką i byciem chudą. Nie mylić z ćwiczeniami.

Archiwum

 

Instagram

Zapraszam do dyskusji