Skończyły się Światowe Dni Młodzieży. Całkiem sporo znajomych pojawiło się na w Krakowie, by choć przez jeden dzień posłuchać, skorzystać z bogatego w tych dniach programu. Wielu z nich wstawiło potem w media społecznościowe swoje zdjęcia i inne nagrania. Ja zaś przy kolejnym nagraniu zwątpiłam.

-Idzie! Tam idzie!
-Gdzie telefon?!
-Ja nagrywam!
-No ja też! No gdzie go… Ukradli?! Nie! Tu jest!
-Idzie! Patrz!
-Już! Gdzie się włącza… No! Jest!

Papież przeszedł. Msza się skończyła. Smartfon znaleziony. A mi się przypomniało, jak prawie dziesięć lat temu byłam we Włoszech, gdzie również witałam papieża. Jeszcze tego poprzedniego. Byłam skupiona na klaskaniu, krzyczeniu i tworzeniu zbiorowej histerii razem z innymi, a widok ważnej osoby tak blisko do dziś tkwi w pamięci. Czy gdybym zamiast klaskać i krzyczeć, nagrywała na smartfonie albo próbowała zrobić sobie “selfie z papieżem”, równie dobrze pamiętałabym tę chwilę?

Nic w tym dziwnego, że te najważniejsze dla nas chwile chcemy uwieczniać.

Tak jest, od kiedy wynaleziono fotografię, a może i nawet wcześniej. Po to zresztą istnieje zawód fotografa, tak rozchwytywanego podczas ślubów, wesel i podobnych uroczystości. I tu, zaraz po tym, jak zobaczyłam kolejny amatorski film z papieżem na ścianie i zrobiło mi się dziwnie, trafiłam na wypowiedź fotografa Jakuba Szymczuka: “Jedyną moją osobistą stratą jest brak możliwości wsłuchiwania się w słowa Franciszka. Kiedy robisz zdjęcia, nie jesteś w stanie przeżywać takiego spotkania intelektualnie – więc również w pełni duchowo. Twoja głowa jest zajęta analizą całego otoczenia, szukaniem, obserwowaniem, interpretowaniem.” Czyli jednak. Jeśli fotograf sam twierdzi, że gdy robimy zdjęcia, włącza się nam obiektywizm, a wyłącza odczuwanie świata, jakaś refleksja powinna się nasunąć.

Światowe Dni Młodzieży nie są pierwszą okazją, przy której nasunęły mi się podobne myśli. Prawie dwa lata temu miałam okazję pojechać do Pragi. Byłam tam przedtem dosłownie chwilę, pamiętałam że jest śliczna i rzeczywiście, była. Chłonęliśmy więc sobie, rozglądaliśmy się, podziwialiśmy, błądziliśmy, co nie było łatwe, bo tam wszystkie drogi prowadzą w jeden punkt. Owszem, robiliśmy też zdjęcia, a nawet dużo zdjęć. Tu jednak zetknęłam się po raz pierwszy z turystami, którzy zamiast od czasu do czasu wyjąć smartfona i “pstryknąć fotę”, po prostu chodzą z kijkiem do selfie i nagrywają cały czas. Oczywiście, zerkają co chwila w telefon na kiju, a właściwie to prawie cały czas na niego patrzą. Wyobraziłam sobie,że zamiast mieć w pamięci muzeum Muchy, most Karola Wielkiego i zamek na Hradczanach, pamiętam głównie moją rozpłaszczoną na ekranie gębę, a w tle niejasne, nieco ładniejsze budynki. Zmroziło mnie trochę.

Podobnie jest zresztą z koncertami.

Coraz częściej wywalamy kilkadziesiąt, a nawet kilkaset złociszy na bilet, po czym zamiast wsłuchać się w muzykę, cieszyć się jej przeżywaniem na żywo, o ile artysta playback ma w “poważaniu”, uruchamiamy smartfony i nagrywamy. Zdjęcia publiczności z koncertu? Coraz częściej zamiast uniesionych rąk i wrzasków, skupione miny i smartfony w górze. Rozumiem, kawałek piosenki, żeby się pochwalić, że jesteśmy fajni, ukulturalnieni i chodzimy na koncerty. Nie rozumiem sensu nagrywania całego koncertu. Nie taniej było sobie kupić jakieś koncertowe nagranie? Większość artystów takie ma.

Wiadomo, że pewnymi przeżyciami warto jest się pochwalić. Sama chętnie chwaliłam się zdjęciami z Pragi, z wizyty papieskiej, z wielu innych życiowych epizodów. Ba, kilka nawet nagrałam. Mam nawet na koncie trochę “lajków”, nieco mniej komentarzy typu “Wow” i bardzo mało “Jak Ty ślicznie wyglądasz”. Rozumiem więc potrzebę, ale czy naprawdę, zamiast zrobić kilka ciekawych zdjęć czy ujęć, musimy filmować całe wydarzenie?

Nie to, że ja jestem bez winy.

Kilka dni temu moja córa pierwszy raz wykonała nieokreślony ruch, mający imitować siad z podparciem. Bardzo czekałam na tę chwilę, więc… Tak jest! Zamiast pochwalić córę, że tak pięknie stara się rozwijać, chwyciłam po telefon, by to nagrać. Niestety, nie podzielę się z Wami nagraniem, bo córa z siadu bardzo szybko zeszła, próbując chwycić prostokątne pudło, które matka trzyma i które tak ciekawie pika i brzęczy.

Podziel się tym wpisem!

Facebook
Twitter
LinkedIn

O mnie

Karolina Jurkowska

Maniaczka słodyczy różnych. Zwłaszcza tych niepopularnych, których nie dostaniemy przy każdej sklepowej kasie. Lubię lato i swojego męża, nie lubię zimy i jak ktoś krzyczy i nie jestem to ja. Matka, pedagog specjalny, zainteresowana społeczeństwem, książką i byciem chudą. Nie mylić z ćwiczeniami.

Archiwum

 

Instagram

Zapraszam do dyskusji