Właśnie wróciłam z Sylwestra. W tym roku bardzo spokojnego, bo spędzonego między innymi z dwutygodniową córą, która co jej trzeba przyznać, dzielnie wytrzymała do północy, czarując większą część rodziny i dopiero potem chętnie położyła się na dłuższą, przerywaną co chwilę nocną drzemkę.

Nie o córze jednak ten wpis, a o fajerwerkach. Kilka dni przed końcem roku tablica na facebooku zaczęła się zapełniać dzikimi i domowymi zwierzątkami, które patrzyły na mnie, nomen omen, wzrokiem zbitego psa i mówiły “Boję się! Nie strzelaj!”. Ujęło mnie to i w tym roku wyjątkowo nie puściłam w powietrze ani jednej petardy. Nie no, żartuję.

    Znaczy się, nie puściłam, rzeczywiście, bo i nie trzymałam nigdy niczego podobnego, poza zimnymi ogniami, a i tego w dzieciństwie się bałam. Z pirotechniką nie ma żartów i jak widzę dzieciaki strzelające ludziom pod nogi, mam ochotę odnaleźć rodziców i władować im te strzeladełka w dywany, pod laptopa i w inne miejsca. Żartuję, że mnie to ujęło. Może dlatego, że jak już pisałam, nie ujmują mnie sytuacje, gdzie pieska stawia się ponad człowieka. Gdzie tutaj tak jest? Już wyjaśniam.

    Przy terenach leśnych strzelać się nie powinno i tyle, o lesie już nie wspominając. Po prostu głupio tak ingerować w środek leśnego ekosystemu, nawet zimą, kiedy ponoć większość zwierzaków zasypia. Zimę zresztą w tym roku mamy wyjątkowo łagodną, więc może nie wszystkie zasnęły? Nie mam pojęcia, dawno zresztą w lesie nie byłam, mimo że mam blisko. Co jednak ze wspomnianymi pieskami i kotkami? Kurczę, droga sąsiadko, bardzo mi przykro, ale jeśli już puszczam fajerwerki, to najmniej mnie obchodzi Twój ciłała i pers, które trzęsą się przy hukach. Weź je, proszę, do łazienki, usiądź sobie z nimi (tak, wiem. To oznacza, że nie możesz iść na imprezę sylwestrową albo też musisz wziąć ciłałę i persa. Cóż…), nie wiem, pośpiewaj, zatańcz, daj coś na uspokojenie. Nie będzie tak, że cała ulica nie będzie strzelać, bo pers Ci sika ze strachu na dywan.

Aż tak lubię fajerwerki?

    Nie cierpię. Dwa lata temu wleciały w sam środek naszej grupki. Na szczęście najedliśmy się tylko sporo strachu, ale chwilę było groźnie. Rok temu było podobnie. Tym razem skończyło się na piękącym pęcherzu na mojej ręce i cudem ocalałym płaszczu, z którego strzepywałam iskry. To znaczy, u mnie skończyło się na tym, ucierpiała również dość mocno czyjaś marynarka, czyjaś poparzona noga, a to pewnie nie jedyne obrażenia, choć na szczęście na tych drobnych się skończyło. Nikomu nie popaliło twarzy, nie urwało ręki. No hura, udało się.

    Lubię pokazy pirotechniczne. Zajmują się nimi ludzie, którzy się na tym znają, wiedzą ile czasu mogą stać obok, jak zabezpieczyć teren, aby żaden widz, żadne dziecko, żaden piesek i kotek nagle nie wleciał. I ładniej to wygląda, niż podpity wujek Marian, który na małej uliczce między gęsto ułożonymi domami odpala petardę… Kurczę, za nisko poleciała! Trzeba lepiej podpalić! Ooo, tak lepiej. Kurczę, niewypał! Może podpalić ją jeszcze raz… Nie, Marian, zostaw! Ale nie poleciała, a więcej nie mamy. Mamy? Super, uwaga, podpalam… Kryć się! Leci!

    No i właśnie. Jakoś za każdym razem takie strzelanie kończy się popalonymi rajstopami sąsiadki, drobnym poparzeniem, w najlepszym przypadku niezłym strachem, bo wszystkim jakoś udało się uciec. Pół biedy, jeśli ucierpiał strzelający, który próbował obejść instrukcję obsługi albo “spróbować inaczej”. Wiadomo, dobór naturalny jakoś swoim torem iść musi i być może puszczanie fajerwerków jest tu jakimś wyjściem ewolucji. Tyle że cierpi najczęściej nie puszczający, a postronny widz, któremu nagle strzelający puści petardę między nogi, “bo kurczę, miała lecieć w niebo”. Super fajerwerki. Świetna impreza.

Czy więc jestem za zakazem puszczania, poza zorganizowanymi pokazami?

    Ciężko powiedzieć, zawsze przecież można tę jedną noc między 23.30 a 00.30 siedzieć w domu i pokazy oglądać przez szybę. Po co wychodzić? Nie mówiąc o sylwestrze w bardziej cichym i odosobnionym miejscu, jeśli ktoś może i chce wyjechać. Piesek też nie musi wychodzić w okolicach północy, można z nim wyjść wcześniej i bliżej domu. Można też surowiej karać tych, którzy petardy puszczają kilka dni wcześniej, sprzedawców, którzy sprzedają bez okazania dowodu. Da się, skoro łapie się przechodniów na czerwonym świetle z nieoznakowanego samochodu, można też chyba łapać puszczających fajerwerki.

Podziel się tym wpisem!

Facebook
Twitter
LinkedIn

O mnie

Karolina Jurkowska

Maniaczka słodyczy różnych. Zwłaszcza tych niepopularnych, których nie dostaniemy przy każdej sklepowej kasie. Lubię lato i swojego męża, nie lubię zimy i jak ktoś krzyczy i nie jestem to ja. Matka, pedagog specjalny, zainteresowana społeczeństwem, książką i byciem chudą. Nie mylić z ćwiczeniami.

Archiwum

 

Instagram

Zapraszam do dyskusji