W mojej mieścinie zaczęło powstawać nowe osiedle. A nie jest tajemnicą, że nowe osiedla na obrzeżach są lubiane przez rodziny z małymi dziećmi. Wiadomo, takie osiedle jest jednak tańsze, niż mieszkanie w centrum, a gdzieś mieszkać trzeba.
Nie wiem czy zauważyliście, że nienaganna instagramowa estetyka wkrada się troszkę w nasze życie. Na zdjęciu nie może być widocznych kontaktów, kabli, niepasujących kolorów. O bałaganie nie wspomnę. Dozwolony jest co najwyżej ten kontrolowany, czyli rozrzucamy dziecku kilka klocków i robimy zdjęcie z hashtagiem #nieprzepraszamzabałagan. Albo zakładamy dziecku śnieżnobiałego bodziaka i rozpływamy się, że na zdjęciu pobrudziło sobie rączki spaghetti, a my mu na to pozwoliliśmy. Bodziak naturalnie pozostał biały. Nawet chaos musimy kontrolować.
Wróćmy jednak na nasze osiedle. Matki naturalnie zaczęły się zrzeszać w osiedlowych grupach na Facebooku. I jak to wśród matek bywa, zawiązała się wkrótce lekka rywalizacja – dzieci cudownie wyglądają przecież na nowiutkich placach zabaw! Tylko rozumiecie, czasy się nieco zmieniły i dziś przed zrobieniem zdjęcia stylizujemy szkraba niczym sto lat temu. Wtedy miało to sens, bo po stylizacji dziecko szło do fotografa i stało ładne kilka minut, zanim uwieczniło się moment stania. Dziś zdjęcie robimy w sekundę, ale przecież brzdąc w ubłoconych getrach z ciuchlandu nie zapewni nam “lajków”.
I tak matki potrafiły najpierw umyć zjeżdżalnię chusteczkami, następnie puścić dziecko by zjechało, zrobić zdjęcie i pospiesznie oddalić się z placu zabaw, by berbeć nie wybrudził spodni za 150 zł.
Myjemy czy robimy nowe?
Kiedy usłyszałam o baby-led weaning, najpierw byłam zachwycona, potem nie, a potem znów tak. Ostatecznie jednak nie lubię iść w żadne skrajności i stosowałam zarówno BLW, jak i zwyczajne futrowanie łyżeczką. Potem dziecko rosło i naturalnie pewnego dnia wyrywało mi łyżkę, chcąc jeść samo, nawet za cenę wybrudzenia się od stóp do głów.

Efekty? Aktualnie na nie czekam. A przy pierwszym dziecku? Ujmę to tak – z rozmiaru 92 zostało mi niewiele ubrań, większość, mimo fartuszków, miało plamy nie do zmycia. Nie tylko z jedzenia, ale to już inna bajka. Za to kolejny rozmiar dało się już doprać! Brzdąc szybko nauczył się jeść i pić.
Nie będę kłamać, nauka jedzenia wygląda tak, że po obiedzie człowiek ma ochotę wystawić dziecko na OLX-ie, ale powiedzcie, kto weźmie tak brudny egzemplarz? Nawet jeśli dodamy krzesełko do karmienia gratis! Myjemy więc i mamy nadzieję, że maluch nauczy się jak najszybciej.
Bo jej pozwalam, a potem zamiatam stłuczone talerze
Ja wiem, warto mieć rzeczy dobre jakościowo i po prostu o nie dbać. Jednorazówki i chińszczyzna to zakała naszych czasów. Cóż, nie będę kłamać, że przy dzieciach trzymam się tej zasady. Młoda szybko zaczęła odnosić talerze do zlewu, pomagać w sprzątaniu, a nawet zmywać naczynia! Bo jej pozwalam? Na pewno wpływ na to miał jej charakter, ale “pozwalanie” również zagrało tu swoją rolę.
Szkody? Były. I pewnie jeszcze będą. Droższa zastawa? Teraz raczej nie i w sumie nigdy o niej nie marzyłam. Może i dobrze. Głupio by było potłuc podczas pierwszych prób mycia naczyń albo odkładania ich do zlewu.
Podobnie jest z ubraniami. Sama lubię takie, które nie rozlatują się po pierwszym praniu, nawet jeśli kosztują nieco drożej. Nie będę kłamać, że w stosunku do dzieci stosuję tę samą zasadę. Drogie sukienki są śliczne i z pewnością trwałe, ale nawet one nie wytrzymają plam z buraczków czy piachu.

Kwestia estetyki
Problem dziecka, któremu nie dajemy się pobrudzić i nauczyć obowiązków był niejednokrotnie poruszany w parentingowych środowiskach. Śmiało można powiedzieć, że mamy tu dwie grupy: pierwszą, która remont podłogi w kuchni, a co za tym idzie, karierę na instagramie, przekłada do momentu, gdy dziecko urośnie… I drugą, która usilnie tłumaczy, że poczucie estetyki jest równie ważne, co inne umiejętności. I należy kształtować je od oseska.
Istotnie, poczucie estetyki moich dzieci jest kuriozalne. Weszłam dziś rano do pokoju Młodej. Przedarłam się przez porwane i pomalowane kartki, przepłynęłam przez klocki, by dotrzeć do biurka. Biurko miało “obrus” z koca, precyzyjnie położony tak, by spływał malowniczo po bokach. Na obrusie zaś leżał talerzyk i ciastka z klocków. Obok stał kubek z “herbatką”. Nic więcej. Wiecie, zdarzyło mi się recenzować kawiarnianą akcję, ale przykro mi drogie kawiarnie – nie znalazłam nigdzie takiego wyczucia stylu.
Nie będę więc kłamać, że kwestia estetyki jest nieważna. Możemy ją wskazywać, wybierając z dzieckiem ubrania wizytowe, te, które jakimś cudem uniknęły jeszcze plam. Warto ją ćwiczyć, ucząc sprzątania – czyli właśnie mycia stołu po brudzącym obiedzie, a nawet naczyń, jeśli dziecko jest starsze albo układania zabawek wieczorem. A efekty w postaci pięknie ułożonego obrusa przyjdą z zaskoczenia.
Na instagramową estetykę w postaci ścian w kolorze ecru i spodenek pod kolor przyjdzie jeszcze czas 😉