“A Ty znowu o umieraniu? Wszystko z Tobą w porządku? Przecież zaledwie dwa miesiące temu pisałaś o oswajaniu ze śmiercią.” Zgodzę się, że to mało atrakcyjny temat. Czasem budzący pewien dreszczyk emocji, częściej jednak nasycony lękiem.

Nie ma chyba nic bardziej pewnego na świecie, niż to, że umrzemy. Tak będzie i tyle. Niektórzy odejdą późno, przeżywając własne dzieci, inni w kwiecie wieku, zostawiając mnóstwo rozgrzebanych spraw do zamknięcia przez bliskich i zapłakanego małżonka z dziećmi. Jeszcze inni nie zdążą się nawet urodzić.

Tymczasem jednak w moje ręce trafiła książka “Ars Moriendi” ks. Andrzeja Zwolińskiego. Książka w niepozornej okładce, która kryje w sobie prawdziwe, a w dodatku arcyciekawe kompendium wiedzy dotyczące kresu wędrówki człowieka! Śmiało mogę przyznać, że to jedna z ciekawiej napisanych pozycji popularnonaukowych, jakie czytałam. A przypomnę – temat jest trudny, a ja trochę tych popularnonaukowych książek pochłonęłam.

Ars Moriendi – doświadczenie towarzyszenia umierającemu

Pisałam niedawno, jak śmierć dziadka, który umierał w pokoju obok, pozwoliła mi oswoić nieco temat odejścia. Nie oznacza to rzecz jasna, że nie odczuwam respektu. Od tego czasu nieraz zdarzało mi się widzieć umieranie i może nie tyle towarzyszyć, co chwilę przystanąć, wesprzeć, jeśli była taka możliwość.

W liceum odwiedzałam hospicjum. Pisałam zresztą o wolontariacie w tym miejscu. Spodziewałam się przejmującej ciszy, smutku, pokątnie wywożonych ciał. Zastałam personel wesoło zagadujący do podopiecznych, jasne barwy, tu ktoś leciał na karmienie, tu babcia tak żwawo, jak tylko pozwalał jej wiek, biegła oglądać “M jak Miłość”, tam znowu za drzwiami spał ktoś umęczony.

Na studiach miałam zajęcia z tanatopedagogiem. Wiedzieliście, że istnieje taka gałąź pedagogiki? A przecież odchodzenie dziecka dopiero jest tragicznym tematem. Tak czy siak, ile byśmy w swoim życiu nie widzieli, w umieraniu nie nabierzemy doświadczenia. W towarzyszeniu już mamy szansę.

O czym jest książka?

“Ars Moriendi” porusza temat wielostronnie. Mamy więc rozróżnienie eutanazji od uporczywej terapii – wiem, że wielu z nas trudno tę różnicę pojąć. Autor pokazuje, jak zmieniała się przez wieki i lata definicja końca życia. Równie trudny temat, poruszany nieraz podczas dyskusji o transplantacji. Mamy tu w końcu poruszoną tematykę oswajania się ze śmiercią w obliczu jej nieuchronnego nadejścia. Wiecie, to słynne: “Zostało Panu kilka tygodni życia“. Jak czuje się taki człowiek? Czego możemy się po nim spodziewać? Co zrobić, by uczynić jego dni lepszymi?

Inaczej towarzyszy się w umieraniu członkowi rodziny, a inaczej obcemu – w szpitalu czy choćby w hospicjum. Inaczej też towarzyszy lekarz (który najczęściej nie ma na to czasu), a inaczej wolontariusz. Ks. Andrzej Zwoliński pokazuje, na czym polega różnica i co zrobić, by poprawić choćby sprawę towarzyszenia umierającemu w szpitalu, gdzie człowiek odchodzi wśród obcych mu osób. Autor nie boi się przy tym poruszać dylematów etycznych, takich jak podawanie cierpiącemu dużych ilości środków uśmierzających ból, które jednak skracają życie.

Nie zabrakło również ujęcia antropologicznego. I tak “Ars Moriendi” prowadzi nas ze śmiercią przez rozmaite kultury oraz wieki. Dowiadujemy się, jaki pogląd na śmierć mieli starożytni filozofowie, jak wyglądają uroczystości pogrzebowe w buddyzmie, hinduizmie. Mamy w końcu wyłuszczony czarno na białym pogląd chrześcijaństwa na umieranie, szacunek do ciała zmarłego oraz życie po życiu ziemskim.

Konkretnie – dla kogo?

Dla mnie, z pewnością. Czyli dla człowieka, który chciałby tak troszkę wiedzieć o wszystkim. Pewnie i dla personelu medycznego, który mimo że ze śmiercią styka się dużo częściej niż przeciętny śmiertelnik, nie zawsze wie, jak się zachować. Dla psychologów, pedagogów, innych osób wykonujących bardziej społeczne zawody.

Właściwie to dla Ciebie. Prędzej czy później zapewne będziesz komuś towarzyszyć w umieraniu. Podobnie jak na własną śmierć, warto być na to gotowym.

Za możliwość recenzowania “Ars Moriendi” ks. Andrzeja Zwolińskiego bardzo dziękuję wydawnictwu MONUMEN 🙂

Podziel się tym wpisem!

Facebook
Twitter
LinkedIn

O mnie

Karolina Jurkowska

Maniaczka słodyczy różnych. Zwłaszcza tych niepopularnych, których nie dostaniemy przy każdej sklepowej kasie. Lubię lato i swojego męża, nie lubię zimy i jak ktoś krzyczy i nie jestem to ja. Matka, pedagog specjalny, zainteresowana społeczeństwem, książką i byciem chudą. Nie mylić z ćwiczeniami.

Archiwum

 

Instagram

Zapraszam do dyskusji